akryl na papierze.
Jak już kiedyś pisałem, zostaliśmy skrzyczani przez Aleksego Wójtowicza - jednego z użytkowników Facebooka, że to, co robimy, to intelektualna tandeta, że młoda sztuka i tak dalej. Napisaliśmy odpowiedź, ustosunkowaliśmy się do zarzutów i nic to nie pomogło. Zostaliśmy, tym razem w innym tonie, takim pobłażliwym, skrytykowani.
Nasz krytykant sam najwyraźniej nie wiedział jak ocenić nasz tekst, bo raz napisał „fajny ten post”, a w winnym miejscu, że długi i niechlujny. W końcu więc nie wiem, czy ten post był fajny czy długi i niechlujny. Ale nie to jest najważniejsze.
Podstawowym zarzutem było to, że nasz wywód był nielogiczny. Wasza diagnoza „dotycząca stanu polskiej sztuki i polskiego pola sztuki, nigdy się nie sklei, dopóki polemizujący nie zauważy, że polski establishment jest neoliberalny; w żadnym wypadku: lewicowy” – napisał.
Wydaje się, że właśnie Aleksy Wójtowicz popełnia błąd. Bo zamiast nazywać rzeczy po imieniu, stara się rzeczywistość uporządkować według jakiejś ideologii. Tzw. establishment jest neoliberalny i to niby wszystko ma tłumaczyć. Lepiej jest opisywać rzeczywistość nie hasłami, typu neoliberalizm, lewica, mimo, że używając ich można uchodzić w pewnych kręgach za przedstawiciela tzw. inteligencji, ale opisywać zjawiska, rzeczywistość itd., kilkoma precyzyjnymi słowami, albo i, jeśli trzeba, zdaniami. A to dlatego, że czasem posługując się pojęciami ze słownika wyrazów obcych, raczej zaciemnia się obraz rzeczywistości, a nie tą rzeczywistość opisuje sposób prawdziwy.
Nie bardzo wiem czy trafnie opisuje tych, co na górze, określeniem establishment neoliberalny. Poszukajmy innych, może lepszych.
Najwięcej do powiedzenia w Polsce mają wojskowe tajne służby (kiedyś się to nazywało inaczej, później WSI, a teraz znowu inaczej), które mniej więcej od czasu, gdy I sekretarzem KC PZPR został gen. Wojciech Jaruzelski, zyskały w Polsce bardzo na znaczeniu oraz to, co zostało po SB. Nie my pierwsi zauważyliśmy, że ciężar władzy spoczywa nie na konstytucyjnych organach władzy, ale na tajnych służbach. A tajne służby służą tym, którym chcą, bo przecież nie Polsce, bo i niby dlaczego i od kiedy nagle mieliby się tajniacy nawrócić i służyć Polsce. Kiedyś służyli ZSRS, a teraz tym, którzy ich zwerbowali. No i tajniacy trzymają jak na sznurku osoby kluczowe dla funkcjonowania państwa i pewnie te mniej kluczowe też. Jak coś idzie nie po ich myśli, to znaczy kogoś nie kontrolują, to zaraz organizują histerię, że demokracji nie ma i ta dalej. To sama góra, a kto niżej. Niżej to czerwona zaraza rodem z PRL i inna swołocz, którą czerwoni uznali za „konstruktywną opozycję” czyli taką, która krzywdy ani myśli robić czerwonym. (Oczywiście to wszystko jest naszpikowane współpracownikami tajnych służb wojskowych i SB.)
Co ich charakteryzuje? Traktowanie państwa jak koryta, które ma im służyć do tuczenia się, gotowość do każdej niegodziwości, łącznie ze zdradą Polski, głupota, złodziejstwo i chyba niewiele więcej. I nie lepiej tak napisać, niż silić się na słowa establishment neoliberalny. (Albo inaczej pisząc, spory neoliberalny czy lewicowy, taki czy sraki, nic nie dają, tylko zaciemniają obraz rzeczywistości. Zdrajca to zdrajca, złodziej to złodziej, dureń to dureń i tyle.) No i co, nie jest to prawdziwy opis, tych co na górze? Co było źle w naszym poprzednim artykule?
Pewnie zagranica, bo te miejscowe matoły same by tego wymyśliły, życzy sobie, przekształcać społeczeństwo polskie, żeby było takie, jak im pasuje. Czyli, żeby Polacy byli motłochem przekonanym, że polskość, to coś obrzydliwego, coś czego trzeba się wstydzić, żeby wielbili niektóre inne nacje, „inne kultury”, zboczeńców, psy, żeby kobiety nabrały przekonania, że nie ma nic gorszego niż mężczyzna, żeby byli durni, żeby byli tanią siłą roboczą, klientami, czyli czymś w rodzaju bydła. Dla nich sztuka jest jednym z narzędzi propagandy. I niestety, znajdują „artystów”, którzy chętnie podejmują się roli propagandystów. My uważamy, że to jest większy problem półświatka sztuki niż to, że jeden zamaluje płótno, drugi nazwie to „młodą sztuką”, a trzeci to kupi.
Jest powiedzmy tysiąc artystów, każdy coś tam kombinuje po swojemu, ale ktoś, widocznie bardzo wpływowy, naciska odpowiedni guzik i jeden od razu dostaje forsę, nagrody, mówią o nim w telewizorze, pisze o nim prasa, ma wystawy w kraju i za granicą i tak dalej. Zazwyczaj ten, co sra na Polską, szczy na Kościół, wmawia ludziom, że holocaust to najważniejsze zdarzenie w dziejach świata, zajmuje się propagowaniem feminizmu, zboczeń, zrównuje psa z człowiekiem itd. Tak to działa.
Aleksy Wójtowicz określił naszą grupę, Sztuka Alternatywna, jako inicjatywę krytyczną. I dalej: „Sztuka alternatywna - wspaniale, inicjatywa krytyczna. Tylko na jakich podstawach krytyczna? Przeczucia o antypolskim spisku galerników-komunistów? Krytyków-stalinistów; artystów-maoistów?”. Nie określamy siebie jako inicjatywa krytyczna, cokolwiek miałoby to znaczyć. Gdyby tak było, musielibyśmy podchodzić do tej „misji” poważnie i śledzić to, co robią artyści-propagandyści, a od samego patrzenia na tą ich „sztukę”, rzygać się chce. W kółko to samo, jak w powieściach produkcyjnych wydawanych w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. I w sumie produkowane przez nich dziełka nie są godne uwagi, chyba, że dla historyka zajmującego się indoktrynacją, propagandą, manipulacjami. Jasne, że czasem ponabijamy się z ich „sztuki”, ale żeby zaraz był to nasz jedyny cel, to nie. Dalej nasz krytykant pisze coś o spisach. Tego to już nie będziemy komentować.
Ale na tym nie poprzestał, ma dla nas radę: „I nie obwołuj się wieszczem ciemnej materii świata sztuki, póki nie poznasz tego z czym walczysz oraz tego, kogo popierasz.” Wieszczem nie jestem i Sztuka Alternatywna też nie jest. My nie walczymy (skąd pomysł, że walczymy, chyba z Marksa i innych ideologów komunistycznych, którzy ubzdurali sobie, że ludzie nie mają nic lepszego do roboty, tylko toczyć walki klasowe), raczej nabijamy się z tego zdegenerowanego półświatka sztuki. A czy kogoś popieramy? Nikogo. Wyznajemy pewne wartości, a wartością najwyższą jest dobro Rzeczypospolitej, definiowane tak, jak dawniej.
Na koniec pozdrawia nas (a właściwie Aleksandra Poroha, który wrzuca nasze dziełka i teksty) i przyznaje, iż jest fanem „raczej Gramsciego, niż Baumana”. Naprawdę lepiej wyznawać wartości niż mieć jakichś ludzi za autorytety. Bo tak to jakoś jest, że autorytetami nazywa się u nas różnych nikczemnych ludzi, gotowych do każdej niegodziwości, które tą niegodziwość potrafią jakoś wytłumaczyć, a to Kuroń, a to Mazowiecki, a to Geremek. Porzygać się można. My uważamy, że z komunistami powinno się rozmawiać przy pomocy ołowiu, to jedyna na nich rada. Pozdrawiamy!
Był też drugi krytykant. Ale tak głupio napisał, posługując się jakąś dziwaczna mieszaniną nowomowy (coś tam marudził o jakichś słowach o „wartości publicznej”) i innych durnot, które pewnie usłyszał w telewizorze, że nie będziemy odpowiadać. I to byłoby na tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz