wtorek, 16 maja 2017

Akt


Nie stworzył Pan Bóg nic piękniejszego od kobiety. Namalowane dzięki zdjęciom z internetu.

Dziewczyna zastanawiająca się, czy nie ma aby troszkę za grubej dupy i co z tego wyniknie, akryl, papier, 100x70.

Dziewczyna, która ma ochotę na seks, ale nie za te pieniądze, akryl, papier, 100x70.

 Dziewczyna prezentująca się ze swojej najlepszej strony, akryl, papier, 100x70.



 akryl, papier, 100x70.

O tym, kiedy przedmiot staje się sztuką




 kolaż, 30x40.

Zbigniew Libera zrobił tzw. instalację artystyczną (trzy zestawy, cokolwiek miałoby to znaczyć) z klocków Lego przedstawiającą niemiecki obóz Auschwitz. „Polski oddział firmy Lego współpracował z artystą przekazując potrzebne klocki” – czytamy na Wikipedii.  Teraz niech państwo powiedzą ile zestawów klocków Lego otrzymali państwo od firmy Lego? Ani jednego? No to spróbujcie dostać, najlepiej ci z Państwa, którzy posiadają dzieci, zobaczymy czy dostaniecie, a później zadajcie sobie pytanie, dlaczego Zbigniew Libera otrzymywał klocki, przecież to już stare chłopisko, a państwo nie.

Twierdził, że początkowo chciał zbudować łagier, ale wybrał Auschwitz. Wyjaśnił to następująco: Terror niemiecki był zorganizowany, racjonalny, sowiecki – absolutnie chaotyczny. Dawno zauważyłem, że wielu tzw. artystów ma bardzo nikłą wiedzą o przeszłości. Ale nie bardzo chce nam się wierzyć, że jest aż tak durny, żeby nie wiedzieć, że terror sowiecki nie był chaotyczny.
 
Od pewnego czasu, gdyby tak prześledzić gazety, to pewnie udałoby się wskazać konkretną datę, media wmawiają Polakom, że są antysemitami, że ponoszą współwinę za holocaust, że antysemityzm, to najstraszniejsze zjawisko jakie może się zdarzyć. Stąd wniosek, możliwe, że nigdzie nie wypowiedziany, ale nasuwający się, że trzeba trzymać Polaków krotko za mordy, bo inaczej znowu zaczną mordować Żydów. I proszę, mamy na to dowód, Polaczek wziął do łapek głupie klocki i od razu zbudował Auschwitz, żeby Żydami tam w piecach palić. Nie wiem oczywiście, czy Libera był tego świadomy, czy tylko robił za użytecznego idiotę.

Czytajmy dalej, co tak jest w Wikipedii o Liberze i jego instalacji.
Ową instalację wystawiono ją po raz pierwszy w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie No więc była publicznie zaprezentowana. „W 1997 roku Libera zgłosił zestaw do udziału w Biennale w Wenecji, jednakże kurator polskiego pawilonu Jan Stanisław Wojciechowski nie dopuścił tej pracy… Po ogłoszeniu tej decyzji Libera zrezygnował z udziału w Biennale. Jego instalacja nie spotkała się też ze zrozumieniem innych krytyków sztuki, pisano m.in. o wygłupie, nonszalancji, swobodnym traktowaniu bolesnego tematu”. Ha, ale ktoś najpierw musiał go wysłać na to całe Biennale do tej całej Wenecji. Inaczej mówiąc jeden urzędnik wysłał tam Liberę ze swoją pracę, a drugi urzędnik, że powiedział, że nie pokaże tam jego pracy, jakieś osobniki wydrukowali artykuły krytyczne i w tej sposób zorganizowali tzw. skandal. Oczywiście, taki na poziomie półświatka sztuki w Polce, czyli tandetny.

I dalej: „Po wybuchu skandalu związanego z wystawieniem pracy Libery w Wenecji centrala firmy Lego wniosła pozew przeciwko artyście, który jednak po pewnym czasie wycofano. Pewnie bali się oskarżeń o antysemityzm, bo takowe mogłyby przełożyć się na wyniki finansowe firmy. Ale dalej zaczyna być ciekawie: „Jeden zestaw został zakupiony przez nowojorskie Jewish Museum, drugi trafił do Domu Historii Republiki Federalnej Niemiec w Bonn. Trzeci zestaw należał do norweskiego kolekcjonera; od niego Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie odkupiło instalację pod koniec 2011 roku za sumę 245 tys. zł (55 tys. euro), z czego ponad 153 tys. przekazało Towarzystwo Przyjaciół Sztuki Nowoczesnej (103 tys. zł pochodziło ze zbiórki publicznej, a 50 tys. ze środków własnych organizacji).”

Nasuwa się pytanie, od kiedy instalacja Zbigniewa Libery zaczęła być tak wspaniałym dziełem sztuki, że państwowe muzeum dało za nią 245 tysiące złotych. Bo wiadomo, że na początku uważali to za byle gówno, nie chcieli tego na Biennale w Wenecji, krytycy krytykowali. Wychodzi na to, że zaczęła być „uważana za jedno z najważniejszych dzieł polskiej sztuki współczesnej” od czasu, gdy dwa z trzech tych jakichś zestawów, kupili Żydzi i Niemcy. A sprawa tego kolekcjonera z Norwegii też jakaś taka dziwna jest. I bardziej ogóle pytanie, kto decyduje, że jakiś przedmiot jest ważnym dziełem sztuki?

O strategiach przetrwania


Obrazy usunięte po zastanoawieniu.

Obraz usunięty

Obraz usunięty po dyskusji :(

O nepotyzmie, Pawle Jarodzkim i grupie Luxus



Zbigniew Sajnóg, współzałożyciel Totartu, dziś już, co tu dużo mówić, legendarnej grupy artystycznej, udzielił wywiadu, w którym to mówił o wielu ważnych rzeczach i o Polsce i o sztuce i z pewnością warto się z tekstem zapoznać.

Jak to zwykle bywa, nie ze wszystkim, co powiedział artysta, można się zgodzić. Otóż uznał, że m.in. Paweł Jarodzki i „ogólnie środowisko grupy Luxus”, do której ów należy, zrobiliby lepsze media niż są teraz. Nie bardzo chce nam się w to wierzyć.

Paweł Jarodzki uzyskał dyplom w 1984 roku w pracowni malarstwa doc. Konrada Jarodzkiego i doc. Leszka Kaćmy, czyli pewnie jakiegoś u swojego wujka-profesora i jego koleżki, teraz sam jest profesorem, a jego córuchna jest na studiach doktoranckich, czyli za jakiś czas też będzie profesorem. Dodajmy, że każdy kto chce wiedzieć, ten wie, że kiedyś trzeba było mieć niezłe plecy, żeby dostać się na ASP we Wrocławiu na upatrzony kierunek, zupełnie jak teraz, żeby dostać się na studia doktoranckie. No i oczywiście, żeby zostać pracownikiem uczelni i profesorem też trzeba mieć plecy!

Niedawno członkowie grupy Luxus, z transparentem takim w sowieckim stylu, z hasłem PISDOKRACJA”, protestowali przeciwko demokracji w Polsce, no bo jak rządzą nasi, to demokracja, jak nie nasi, to nie ma demokracji, ot taka u nich logika. Albo trochę inna, kto nam płaci, ten od nas wymaga. No, mniejsza z tym. Poleźli z tym transparentem na wiec, gdzie pewnie połowa uczestników, była osobnikami wygonionymi tam przez swoich oficerów prowadzących, a druga połowa, to użyteczni idioci. Na imprezie artystycznej, czy jak tam to się nazywa, o nazwie Survival, chyba 2016 roku, Paweł Jarodzki z towarzyszami, wydurniali się (zdaje się, że takie wydurnianie się nazywa się happeningiem), mając na rękawach biało-czerwone opaski, podobne do tych, jakie mieli polscy żołnierze walczący o niepodległą Polskę w Postaniu Warszawskim. Gdyby tak pozakładali na rękawy opaski z gwiazdą Dawida i zesraliby się w gacie, najlepiej wszyscy jednocześnie, to dalej byłoby to głupie, ale chociaż odważne. Ale to nawet by im do głów nie przyszło, bo jak to tak, wbrew obowiązującej linii partyjnej?

No więc gdyby to Paweł Jarodzki, ze swoją grupą Luxus, tworzył media w Polsce, to przeżarte byłoby nepotyzmem, zupełnie jak syfilityk krętkiem bladym i byłyby na poziomie Gazety Wyborczej, czyli byłyby dokładnie takie, jakie są teraz.

Nawet, gdy ktoś ma w młodości swoje nienajgorsze chwile, to nie znaczy, że później się nie skurwi. Zresztą, po tych, co nigdy uczciwie nie pracowali, ale cały życie żyją kosztem innych, w tym wypadku Bogu ducha winnych podatników, nie należy się niczego dobrego spodziewać. Bo jak co do czego przyjdzie, to najbardziej będą dbać o swój stołek.

O patologiach półświatka sztuki i „neoliberalizmie”

akryl na papierze.

Jak już kiedyś pisałem, zostaliśmy skrzyczani przez Aleksego Wójtowicza - jednego z użytkowników Facebooka, że to, co robimy, to intelektualna tandeta, że młoda sztuka i tak dalej. Napisaliśmy odpowiedź, ustosunkowaliśmy się do zarzutów i nic to nie pomogło. Zostaliśmy, tym razem w innym tonie, takim pobłażliwym, skrytykowani.

Nasz krytykant sam najwyraźniej nie wiedział jak ocenić nasz tekst, bo raz napisał „fajny ten post”, a w winnym miejscu, że długi i niechlujny. W końcu więc nie wiem, czy ten post był fajny czy długi i niechlujny. Ale nie to jest najważniejsze.

Podstawowym zarzutem było to, że nasz wywód był nielogiczny. Wasza diagnoza „dotycząca stanu polskiej sztuki i polskiego pola sztuki, nigdy się nie sklei, dopóki polemizujący nie zauważy, że polski establishment jest neoliberalny; w żadnym wypadku: lewicowy” – napisał.

Wydaje się, że właśnie Aleksy Wójtowicz popełnia błąd. Bo zamiast nazywać rzeczy po imieniu, stara się rzeczywistość uporządkować według jakiejś ideologii. Tzw. establishment jest neoliberalny i to niby wszystko ma tłumaczyć. Lepiej jest opisywać rzeczywistość nie hasłami, typu neoliberalizm, lewica, mimo, że używając ich można uchodzić w pewnych kręgach za przedstawiciela tzw. inteligencji, ale opisywać zjawiska, rzeczywistość itd., kilkoma precyzyjnymi słowami, albo i, jeśli trzeba, zdaniami. A to dlatego, że czasem posługując się pojęciami ze słownika wyrazów obcych, raczej zaciemnia się obraz rzeczywistości, a nie tą rzeczywistość opisuje sposób prawdziwy.

Nie bardzo wiem czy trafnie opisuje tych, co na górze, określeniem establishment neoliberalny. Poszukajmy innych, może lepszych.

Najwięcej do powiedzenia w Polsce mają wojskowe tajne służby (kiedyś się to nazywało inaczej, później WSI, a teraz znowu inaczej), które mniej więcej od czasu, gdy I sekretarzem KC PZPR został gen. Wojciech Jaruzelski, zyskały w Polsce bardzo na znaczeniu oraz to, co zostało po SB. Nie my pierwsi zauważyliśmy, że ciężar władzy spoczywa nie na konstytucyjnych organach władzy, ale na tajnych służbach. A tajne służby służą tym, którym chcą, bo przecież nie Polsce, bo i niby dlaczego i od kiedy nagle mieliby się tajniacy nawrócić i służyć Polsce. Kiedyś służyli ZSRS, a teraz tym, którzy ich zwerbowali. No i tajniacy trzymają jak na sznurku osoby kluczowe dla funkcjonowania państwa i pewnie te mniej kluczowe też. Jak coś idzie nie po ich myśli, to znaczy kogoś nie kontrolują, to zaraz organizują histerię, że demokracji nie ma i ta dalej. To sama góra, a kto niżej. Niżej to czerwona zaraza rodem z PRL i inna swołocz, którą czerwoni uznali za „konstruktywną opozycję” czyli taką, która krzywdy ani myśli robić czerwonym. (Oczywiście to wszystko jest naszpikowane współpracownikami tajnych służb wojskowych i SB.)

Co ich charakteryzuje? Traktowanie państwa jak koryta, które ma im służyć do tuczenia się, gotowość do każdej niegodziwości, łącznie ze zdradą Polski, głupota, złodziejstwo i chyba niewiele więcej. I nie lepiej tak napisać, niż silić się na słowa establishment neoliberalny. (Albo inaczej pisząc, spory neoliberalny czy lewicowy, taki czy sraki, nic nie dają, tylko zaciemniają obraz rzeczywistości. Zdrajca to zdrajca, złodziej to złodziej, dureń to dureń i tyle.) No i co, nie jest to prawdziwy opis, tych co na górze? Co było źle w naszym poprzednim artykule?

Pewnie zagranica, bo te miejscowe matoły same by tego wymyśliły, życzy sobie, przekształcać społeczeństwo polskie, żeby było takie, jak im pasuje. Czyli, żeby Polacy byli motłochem przekonanym, że polskość, to coś obrzydliwego, coś czego trzeba się wstydzić, żeby wielbili niektóre inne nacje, „inne kultury”, zboczeńców, psy, żeby kobiety nabrały przekonania, że nie ma nic gorszego niż mężczyzna, żeby byli durni, żeby byli tanią siłą roboczą, klientami, czyli czymś w rodzaju bydła. Dla nich sztuka jest jednym z narzędzi propagandy. I niestety, znajdują „artystów”, którzy chętnie podejmują się roli propagandystów. My uważamy, że to jest większy problem półświatka sztuki niż to, że jeden zamaluje płótno, drugi nazwie to „młodą sztuką”, a trzeci to kupi.

Jest powiedzmy tysiąc artystów, każdy coś tam kombinuje po swojemu, ale ktoś, widocznie bardzo wpływowy, naciska odpowiedni guzik i jeden od razu dostaje forsę, nagrody, mówią o nim w telewizorze, pisze o nim prasa, ma wystawy w kraju i za granicą i tak dalej. Zazwyczaj ten, co sra na Polską, szczy na Kościół, wmawia ludziom, że holocaust to najważniejsze zdarzenie w dziejach świata, zajmuje się propagowaniem feminizmu, zboczeń, zrównuje psa z człowiekiem itd. Tak to działa.

Aleksy Wójtowicz określił naszą grupę, Sztuka Alternatywna, jako inicjatywę krytyczną. I dalej: „Sztuka alternatywna - wspaniale, inicjatywa krytyczna. Tylko na jakich podstawach krytyczna? Przeczucia o antypolskim spisku galerników-komunistów? Krytyków-stalinistów; artystów-maoistów?”. Nie określamy siebie jako inicjatywa krytyczna, cokolwiek miałoby to znaczyć. Gdyby tak było, musielibyśmy podchodzić do tej „misji” poważnie i śledzić to, co robią artyści-propagandyści, a od samego patrzenia na tą ich „sztukę”, rzygać się chce. W kółko to samo, jak w powieściach produkcyjnych wydawanych w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych. I w sumie produkowane przez nich dziełka nie są godne uwagi, chyba, że dla historyka zajmującego się indoktrynacją, propagandą, manipulacjami. Jasne, że czasem ponabijamy się z ich „sztuki”, ale żeby zaraz był to nasz jedyny cel, to nie. Dalej nasz krytykant pisze coś o spisach. Tego to już nie będziemy komentować.

Ale na tym nie poprzestał, ma dla nas radę: „I nie obwołuj się wieszczem ciemnej materii świata sztuki, póki nie poznasz tego z czym walczysz oraz tego, kogo popierasz.” Wieszczem nie jestem i Sztuka Alternatywna też nie jest. My nie walczymy (skąd pomysł, że walczymy, chyba z Marksa i innych ideologów komunistycznych, którzy ubzdurali sobie, że ludzie nie mają nic lepszego do roboty, tylko toczyć walki klasowe), raczej nabijamy się z tego zdegenerowanego półświatka sztuki. A czy kogoś popieramy? Nikogo. Wyznajemy pewne wartości, a wartością najwyższą jest dobro Rzeczypospolitej, definiowane tak, jak dawniej.

Na koniec pozdrawia nas (a właściwie Aleksandra Poroha, który wrzuca nasze dziełka i teksty) i przyznaje, iż jest fanem „raczej Gramsciego, niż Baumana”. Naprawdę lepiej wyznawać wartości niż mieć jakichś ludzi za autorytety. Bo tak to jakoś jest, że autorytetami nazywa się u nas różnych nikczemnych ludzi, gotowych do każdej niegodziwości, które tą niegodziwość potrafią jakoś wytłumaczyć, a to Kuroń, a to Mazowiecki, a to Geremek. Porzygać się można. My uważamy, że z komunistami powinno się rozmawiać przy pomocy ołowiu, to jedyna na nich rada. Pozdrawiamy!

Był też drugi krytykant. Ale tak głupio napisał, posługując się jakąś dziwaczna mieszaniną nowomowy (coś tam marudził o jakichś słowach o „wartości publicznej”) i innych durnot, które pewnie usłyszał w telewizorze, że nie będziemy odpowiadać. I to byłoby na tyle.

Czarne ptaszysko

Było trochę rewolucyjnie, jak to ktoś ujął, były szubienice, zapowiedź wieszania, że nie będzie przebaczenia, jak to w swoim czasie śpiewał Przemysław Gintrowski. Ale czas zejść na ziemię. Prędzej znowu, jak w 1981 r., będą czołgi na ulicach, niż coś się zmieni w Polsce na lepsze. Czyli rozdziobią nas kruki, wrony. Zwierzę namalowane dzięki zdjęciom znalezionym w internecie.

Czarne ptaszysko, akryl na tekturze, ok. 50x60.


Zrób to sam


Akryl, papier.

Człowiek spalił kukłę Georga Sorosa - wpływowego, zakulisowego gracza na polskiej scenie politycznej, który a to sfinansuje Fundację Batorego, której pracownicy niedawno w telewizorze mówili wszystkim co mają myśleć i wszyscy ich słuchali, a to kupi udziały w firmie wydającej Gazetę Wyborczą itd.
Dla oskarżonego to nie była kukła Żyda tylko „instalacja” symbolizująca Sorosa. Oskarżony mówił sądowi, że osobiście publicznie przepraszał środowiska żydowskie jeśli poczuły się urażone – czytamy w wydaniu internetowym Gazety Wrocławskiej.

I za to spalenie kukły sąd kazał człowieka zamknąć w więzieniu. I jakoś nie widzimy, żeby ci wszyscy pokazywani w telewizorze osobnicy troszczący się o wolność, „nonkonformiści”, tacy, co to niby zawsze pod prąd, protestowali przeciwko decyzji sędziego, zakładali kagańce na ryje, włazili do psich bud, zaklejali sobie mordy itd.

Pewnie dlatego, że oni dobrze wiedzą, z której strony jest chleb posmarowany i na co nasrać (na Polaków) i na co naszczać (na Kościół), żeby dostać forsę zabraną podatnikom i pewnie niejeden z nich teraz, przebierając nogami, czeka na rozpatrzenie przez urzędnika projektu. Bo wiadomo, urzędnicy przebrani za artystów nie żyją ze stworzonych przez siebie dzieł, ale z projektów. A jak podpadną to władza ludowa nie sfinansuje ich projektów i nie będzie nowego samochodu, wczasów pod palmami, domu... Siedzą więc cichutko i nic o sprawie starają się nie wiedzieć.

O patologiach w półświatku sztuki


Świnia, akryl na tekturze.

Niedawno zostaliśmy skrzyczani przez jednego z użytkowników Facebooka, mniejsza o nazwisko, bo nie jest ono istotne, że to, co robimy, to jest poziom młodej sztuki, cokolwiek miałoby to znaczyć, że intelektualna tandeta i takie tam.

Malujemy za swoje pieniądze. Nie jest to jeszcze zabronione. Jeśli komuś nie podobają się nasze obrazy, to niech na takowe nie patrzy, np. nam nie podoba się Pałac im. Stalina, który teraz nazywa się inaczej i jakoś możemy żyć bez ciągłego zrzędzenia. Jeśli komuś spodoba się nasz obraz i chce go kupić, to mu wolno, to są jego pieniądze i wolno mu z nimi zrobić co chce. Może nabyć obraz, podobnie jak świnię, opony samochodowe czy altanę ogrodową i nikomu nic do tego.

Krytykowanie ludzi za to, że robią to, co chcą za swoje pieniądze, jest odwracaniem kota dupą od prawdziwych problemów toczących półświatek sztuki. Albo inaczej, pokrzykiwanie na nas i tą jakąś młodą sztukę, którego to zwrotu nasz krytykant używa najwidoczniej jako obelgi, przypomina zachowanie rabusia, który ucieka z fantem w kieszeni i najgłośniej krzyczy łapać złodzieja. Ale czego innego spodziewać się po kimś, dla kogo autorytetem jest major Zygmunt Bauman, politruk z Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, odznaczony za walkę polskim wojskiem, współpracownik ściśle podporządkowanej Sowietom Informacji Wojskowej, komunista, członek PPR i PZPR? Wystarczy, że nie będzie wyrywał paznokci.

Problemy, a właściwie patologie, występujące w półświatku sztuki, są zupełnie inne. Chyba najważniejszym jest przejecie pieniędzy, które władze zabierają podatnikom i przeznaczają na sztukę przez różne mafie, sitwy i kliki, które opanowały uczelnie artystyczne, instytucje, galerie, urzędy i rozdzielanie tych pieniędzy, przez tych złodziei, pod byle pretekstem, między swoich. My takich „artystów”, żyjących z pieniędzy podatników, nazywamy urzędnikami przebranymi za artystów, albo urzędnikami zatrudnionymi na stanowisku artystów.

Gdyby chociaż nakradli się i zajmowali sztuką i tylko sztuką, ale gdzie tam! Otóż różne ludki, organizacje, a pewnie tak naprawdę inne państwa i to te silniejsze od tego między Odrą i Wisłą, dążą do ukształtowania społeczeństwa u nas zgodnie ze swoimi celami. I tu znajdują sojuszników w postaci tzw. artystów. Dają im pieniądze, a ci uczestniczą w działaniach propagandowych na zasadzie ty coś durnego zrobisz, ale takiego po naszej myśli, my to nagłośnimy, zorganizujemy skandal, naszczekamy na tych, którym się ta twoja durnota nie będzie podobała, zarobisz, a jeszcze wyjdziesz na ofiarę tych podludzi Polaków, to i na Zachodzie będziesz mógł się bez wstydu pokazać. No więc tylko im dać a zaraz nasrają na Polskę, naszczają na Kościół, będą wmawiać Polakom antysemityzm, będą wielbić zboczeńców, głosić, że holocaust to najważniejsze zdarzenie w dziejach świata itd. Czyli zwyczajnie tresują ludzi, co ci mają myśleć, na co się oburzać, a co wielbić. Inaczej mówiąc, zajmują indoktrynacją, propagandą, promowaniem durnych ideologii, które mają cele nikczemne wobec Polski i społeczeństwa polskiego.

Tu pojawia się następny problem, zideologizowanie szkół artystycznych. Pracownicy powinni być z dala od polityki, ideologii, powinni zajmować się sztuką i tylko sztuką. Co innego uczniowie i studenci, tym to wolno, bo jeśli nie oni, to ich rodzice utrzymują te szkoły ze swoich podatków. A jest zupełnie inaczej. W pewnym mieście wojewódzkim, żeby nie było, że jakimś małym, w roku wyborczym, pracownicy miejscowej ASP, urządzili wystawę, której tytuł był taki sam jak hasło wyborcze jednego z kandydatów na prezydenta, tego co to nie miał z kim przegrać, ta sama ASP, mniej więcej w tym samym czasie, dała doktorat honoris causa czołowemu politykowi partii rządzącej a prezydentowi miasta, czyli komuś ważnemu w lokalnej mafii, którego oni tam wielbią bardziej niż Pana Boga i też związanemu z tą samą partią, urządzili wystawę fotografii, co wyszło zupełnie jak gdyby w Korei Północnej organizowali wystawę fotkom zrobionym przez Kim Ir Sena. Niektóre zajęcie na ASP przypominają kurs ideologiczny i to taki na poziomie „Notatnika propagandysty” z 1952 roku. I tak tresują te biedne polskie dzieci, komu mają służyć jeśli te chcą mieć choć cień szansy na zaistnienie w półświatku sztuki. Ale to też jest oszustwem, bo aby zaistnieć w półświatku sztuki, konieczne jest nie tylko wykazywanie się poprawnością ideologiczną, ale przede wszystkim trzeba mieć odpowiednie powiązania rodzinne i znajomości.

A więc pojawił się następny problem. Taki, że ci wszyscy urzędnicy zawiadujący półświatkiem sztuki i urzędnicy przebrani z artystów, nie traktują swoim stanowisk jako miejsc pracy, ale jako zdobyty łup i to taki przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie, a po drugie, jako powód do czerpania korzyści pełnymi garściami. W efekcie ścieżki kariery osób spoza sitw, klik, mafii nie istnieją, bo wiadomo, córka pracownika ASP zostaje pracownikiem ASP, syn pracownika ASP zostaje pracownikiem ASP itd. I zamiast pracować, kombinują jak tu się nachapać i wygodnie żyć, łącznie z wymyślaniem różnych głupot, jak np. „imprezy artystyczne” w ośrodkach wypoczynkowych, co jest doprawdy żałosne.

Swoją drogą, to idiotyczne, że ktoś, tylko dlatego, że potrafi narysować oczko, uszko, dupkę i do tego napisze parę stron „dorobku teoretycznego” robiąc z igły widły, zostaje profesorem, a później dziwimy się, że to taka ciemnota. To zupełnie tak, jakby profesorem uczynić stolarza za to, że zrobił kilka stołów, szewca za to, że uszył kilka koszul a szewca, że zrobił kilka butów i każdy z nich dodał do tego kilka zapisanych stroniczek. Kiedyś malarze byli rzemieślnikami i do dziś podziwiamy ich dzieła. Nie wiem czy ktoś za 500 lat będzie podziwiał dzieła tych wszystkich urzędników poprzebieranych za artystów.

A czy teraz jest co podziwiać? W efekcie tego wszystkiego, a pewnie i innych patologii, których nie wymieniliśmy, życie artystyczne kierowane przez urzędników jest pozorowane, sztuczne, nudne, tandetne, zupełnie jak powieści produkcyjne z pierwszej połowy lat pięćdziesiątych, wystarczy jedną przeczytać, a już się wie, co jest we wszystkich. Nawet ich happeningi przypominają organizowane za komuny akcje zbiórki makulatury. I nie ważne, że pies z kulawą dupą na to nie patrzył, ważne, że ogłosili sukces, będą pensje i nagrody. Plagą są towarzystwa wzajemnej adoracji, ja pochwala twoją wystawę, ty moją, a później odwrotnie i tak dalej. Można powiedzieć, że sami bawią się ze sobą w swoim gronie za nasze pieniądze. Sami przyznają sobie pieniądze, sami wystawiają swoje prace, sami oceniają, sami piszą recenzje, sami ogłaszają sukcesy i sami nagradzają. Poziom ich dzieł nie ma znaczenia.

Ale to wszystko panu krytykantowi nie przeszkadza. Ubzdulił sobie walczyć obrazami, które powstały za nasze pieniądze. Jeśli walczy z tandetnymi „dziełami sztuki”, które powstały za pieniądze podatników, to wszystko w porządku, można się z nim zgodzić. Może liczyć nawet na naszą życzliwość. A to krzyczenie na nas i innych malarzy, którzy malują za swoje (może na ASP mieli takich nieudaczników za mistrzów, że ich tak niewiele nauczyli?), przypomina wrzask strażnika w obozie Auschwitz, któremu zwiali więźniowie, albo cenzora w PRL, którego ktoś okpił. Jasne, że jesteśmy niezadowoleni ze swoich dzieł, jasne, że chcielibyśmy, żeby były lepsze, ale tak jakoś jest, że zawsze są gorsze niż chcieliśmy.

I na koniec. Impresjoniści osiągnęli sukces dzięki swojej pracy przy sztalugach i marszandowi, który przez wiele lat ryzykował i inwestował własne pieniądze. Picasso najpierw klepał biedę a później żył ze sprzedaży obrazów. Van Gogh tworzył za pieniądze zarobione przez swojego brata. I jeden obraz niedocenianego za życia Holendra wart jest więcej niż wszystkie dzieła obecnie zatrudnionych na tej czy innej akademii urzędników na stanowiskach artystów, którzy mają co miesiąc pensje, premie, trzynastki, czternastki i pewnie wynajdują sto innych powodów, aby zanurzyć ryje w korycie.

KONIEC

Alkohol


Przed obiadem, po obiedzie, zamiast obiadu, kolaż, 50x70.


 Oto nasza instalacja artystyczna, czy jak tam to się nazywa. A tak naprawdę chcieliśmy te butelki sprzedać na allegro i tak powstało to zdjęcie.

Dziewczyny



Dziewczyna, akryl na tekturze. Miniaturka, albo prawie miniaturka.


Dziewczyna. Akryl na tekturze.


Smutna dziewczyna. Akryl na tekturze.



I raz jeszcze dziewczyna namalowana czarną i białą farbą.

Obrazy zostały namalowane dzięki zdjęciom znalezionym w internecie.

Nie będzie przebaczenia



Nie będzie przebaczenia, akryl, papier, 100x70.
Tytuł obrazu jest oczywiście cytatem z utworu wykonywanego przez Przemysława Gintrowskiego.


 Będziemy was wieszać, akryl, papier, 100x70.


Będziemy was zabijać, akryl na tekturze.

Akryl, papier, 100x70.
Obraz mocno inspirowany dziełem Williama Thomasa Hortona pt. "Powieszeni" z 1896 roku.
Tytułu jeszcze nie wymyśliliśmy, ale uważamy, że zdrajców należy wieszać.

Ekspresje

Powiedzmy, że namalujemy 100 obrazów w tym stylu. I czy będziemy mieli wystawy, będą drukować katalogi, będą pisać o naszych pracach artykuły, będą kupować państwowe instytucje do swoich zbiorów? Oczywiście, że nie, przecież my nie należymy do mafii, która rządzi półświatkiem sztuki i żre pieniądze zabrane podatnikom.



Ekspresja, akryl, papier, miniaturka.


Ekspresja namalowana przy pomocy szczoteczki do zębów. Skoro artyści malowali już pędzlami, łapami, dupami, gołymi babami, to dlaczego nie szczoteczką do zębów. I co, jest to dzieło nowatorskie, otwiera nowe przestrzenie do dialogu, kontrowersyjne, ple ple, ble ble, chrum chrum i tak dalej? Nie, bo nie namalował tego urzędnik zatrudniony na stanowisku artysty.



I kolejne dziełko z cyklu obrazów namalowanych przy pomocy szczoteczki do zębów.


W sprawie happeningu w Auschwitz


Media podały, że przed bramą niemieckiego obozu Auschwitz, jedenaście osób rozebrało się, jedna osoba widać czująca niedosyt z tego przedsięwzięcia, zabiła jakieś zwierzę, zdaje się, że owcę i jakby tego było mało, ktoś odpalił racę.

Podobno miał to być happening. I mimo, że artykuł 73. Konstytucji każdemu zapewnia wolność twórczości artystycznej, zostali natychmiast zatrzymani przez straż muzealną i przekazani milicji obywatelskiej. Pewnie gdyby byli terrorystami i strzelali do kogo popadnie, to tak szybko by ich nie schwytano, ale tak to już jest, najłatwiej złapać kogoś, kto nie jest groźny i nie ucieka i wmówić mu, że popełnił straszliwe przestępstwo, niż ścigać złodziei, bandytów i zdrajców.

Zastępca prokuratora rejonowego, Mariusz Słomka, poinformował, że wszyscy zatrzymani trafią na 48 godzin do izby zatrzymań. Proszę, więc nie skończyło się na spisaniu danych, ale urządzono im konwejer, pewnie nie taki sam jak za Stalina, ale zawsze. Nie zdziwimy się, jeśli będą mieli pokazowy proces i jeśli nie dostaną kary śmierci to tylko dlatego, że takowej w prawie polskim nie ma. No chyba, że na tą okoliczność zostanie przywrócona.

Niedawno, Teatr Powszechny w Warszawie, wystawiał spektakl pod tytułem Klątwa. Przedstawienia oczywiście nie widzieliśmy, bo przecież nie będziemy z powodu aktoreczki odgrywającej scenę seksu oralnego i jakichś innych durnot typu wieszanie figury papieża, wybierali się do stolicy. Zauważmy, że wówczas wszyscy światli, postępowi itp. osobnicy nachwalić się nie mogli tego spektaklu. Taka np. „Iwona Kurz, historyczka kultury nowoczesnej i szefowa Instytutu Kultury Polskiej UW”, powiedziała: „Sztuka przynajmniej od czasów awangardy zostawiała sobie pole, by prowokować i pytać o to, o co w innych miejscach nie pytamy”. „Spektakl ma na celu pokazanie różnych ideologicznych postaw i oddanie głosu różnym stanowiskom” – napisał w oświadczeniu dyrektor Teatru Powszechnego Paweł Łysak.

No to owych 11 osób, też postanowiło prowokować, pytać, pokazali też różną ideologiczną postawę, odmienną od, nazwijmy to, poprawności politycznej. Dodajmy, że w telewizji, w programie Jana Pospieszalskiego, jakiś człowiek, zresztą były milicjant, opowiadał, jak jego nieletnie córki, zostały zwabione do utrzymywanego z naszych podatków teatru na spektakl, którego elementem było bieganie gołego faceta po scenie. No to oni, też się rozebrali, a skoro nie mają dostępu do sceny żadnego teatru, to wybrali inną przestrzeń, padło na miejsce przed bramą obozu Auschwitz.

Coś jednak różni obie działalności artystyczne, ów spektakl w Teatrze Powszechnym w Warszawie i happening przed bramą obozu Auschwitz. Spektakl w teatrze został zrobiony za pieniądze podatników i to niemałe, bo utrzymanie teatru kosztuje miliony, bo co drugi tam to dyrektor, a przecież nikt tam 2000 zł nie zarabia, a do tego premia, trzynastka, czternastka i pewnie wiele innych pretekstów, żeby napchać sobie kieszenie pieniędzmi. Happening przed bramą Auschwitz, jak się wydaje, został zorganizowany za prywatne pieniądze. A przynajmniej nic w telewizji nie mówili, żeby było inaczej. A przecież trzeba trochę wydać, żeby do takiego Oświęcimia dojechać, kupić racę i owcę.

Spektakl w Teatrze Powszechnym miał poparcie „całej postępowej ludzkości”, w tym niektórych partii (pamiętamy, że ci z Nowoczesnej bardzo chwalili przedstawienie i wybierali się na nie ponownie, żeby jeszcze raz zobaczyć owo imitowanie seksu oralnego, co w pewnym wieku można uznać za zrozumiałe), „wiodących” mediów, urzędników poprzebieranych za artystów itp. Obrona przedstawienia wydawała się nawet nieźle zorganizowana, dziennikarze biegali za politykami opozycji, ci chwalili przedstawienie, a telewizji relacjonowała to wszystko tak, jakby rzeczywiście działo się coś ważnego.

Happening w Auschwitz, tak przynajmniej wynika z tego, co mówili w telewizorze, był inicjatywą paru osób, które zmówiły się przez Internet i które najwyraźniej nie posiadają zaplecza politycznego, poparcia tych wszystkich polityków, którzy każdego ranka dostają wytyczne, co mają w każdej sprawie mówić, poparcia mediów, których dziennikarze gadają to samo, jak na rozkaz i urzędników poprzebieranych za artystów, którzy podobno jak źrenicy w ślepiu troszczą się o swobodę działań artystycznych, a z których nawet ci podobno tacy bezkompromisowi i najśmielsi, gdy padło słowo Auschwitz, to nie widzieli co mówić, podkulili ogony i schowali się, żeby nie podpaść i nie zostać odsuniętym od cycka z pieniędzmi podatników. Gdy przyjdzie do srania na Kościół, to można być pewnym, że wylezą i będą srać na wyścigi, żeby zasłużyć na forsę.

W 1944 roku, wraz z zainstalowaniem władzy komunistycznej w Polsce, kontrolę nad kulturą przejęli komuniści i tak już zostało, co widać na każdym kroku. A ta czerwona mafia każdą działalność artystyczną (nie oceniamy w tej chwili poziomu tego happeningu i czy miejsce zostało wybrane fortunnie, bo to nie jest tematem artykułu) niezależną od siebie będzie albo zamilczała na śmierć, albo, jak w tym wypadku, bezwzględnie zwalczała.

A co do zabicia owcy, czy tam czegoś. Codziennie w Polsce zabija się mnóstwo zwierząt i jakoś nikt z tego powodu nie jest karany. Rozumiemy, że cielaczków w ogóle nie boli jak je zabijają, bo taki sposób zabijania zatwierdził jakiś urzędnik, a tą owcę straszliwie, bo tak uznał inny urzędnik.

Bardzo oburzona postępowaniem grupki osób, które rozebrały się przy bramie obozu, była dyrekcja Muzeum Auschwitz-Birkenau. W oświadczeniu dyrekcja podkreśliła, że wykorzystywanie symboliki Auschwitz do jakichkolwiek manifestacji lub happeningów jest rzeczą karygodną i oburzającą, ponieważ godzi w pamięć jego ofiar. Ta sama dyrekcja jakoś nie widzi nic oburzającego w tym, że dzięki temu, iż Niemcy założyli obóz i mordowali, torturowali, męczyli na tysiąc sposobów ludzi, oni teraz, każdego miesiąca, mają godziwą pensję, zupełniej jak założyciel i komendant obozu obersturmbannführer Rudolf Hoess. Skoro im tak bardzo na sercu leży pamięć ofiar, to może przestaliby brać pensje i pracowaliby społecznie. Albo przynajmniej zrzekliby się raz na rok jednej pensji. Albo chociaż „przepracowaliby” za darmo choć jeden dzień w roku. Ale tego poświęcenia nie należy się spodziewać. Najważniejsza jest kasa i ideologicznie słuszna postawa.

Na zakończenie.
Protestujemy przeciwko odbieraniu społeczeństwu pieniędzy, aby poprzez działania kulturalne społeczeństwo tresować.
Protestujemy przeciwko łamaniu 73. artykułu Konstytucji, który każdemu zapewnia wolność twórczości artystycznej.
Sprzeciwiamy się cenzurze w sztuce.
Sprzeciwiamy się działaniom dyrekcji Muzeum Auschwitz-Birkenau, która, łamiąc polską Konstytucję, wprowadza swoje prawa na terenie obozu, zupełnie jak w pierwszej połowie lat czterdziestych obersturmbannführer Rudolf Hoss.

Posprzeciwialiśmy się, poprotestowaliśmy, czarno na białym wykazaliśmy, kto ma rację, ale tak to już jest, że słuszności jest po stronie tych, którzy mają siłę, a siła jest po stronie urzędników poprzebieranych za sędziów, prokuratorów, policjantów, muzealników itp.
                             
                                                                                            Sztuka Alternatywna

Niech żyje cenzura, akryl, papier.

Dwa dowody na istnienie Boga

Podczas akcji plakatowej, czy jak tam to się nazywa przeprowadzonej we Wrocławiu 28 lutego 2017 roku, uznaliśmy dwa dowody na istnienie Boga, czyli piękne piersi, młodej, ślicznej dziewczyny, za oficjalny znak, symbol, logo, czy jak tam to nazwać, Sztuki Alternatywnej. Mają być namalowane trochę byle jak, tak jak się maluje na murach do nas nie należących, gdy trzeba szybko namalować i spierdzielać.



 Akryl, tektura.


Akryl, papier, 100x70.

Piramida zwierząt

Parę lat temu, Katarzyna Kozyra zrobiła dzieło sztuki, które wywołało tzw. skandal, pewnie taki za zasadzie, ja zrobię coś durnego, ty to nazwiesz skandalem, a później podzielimy się pieniędzmi. Otóż kazała zabić kilka zwierząt, powypychać, poustawiać jedno na drugim i uznała to za dzieło sztuki, dzięki czemu warszawka dowiedziała się, że mięso, które zżerają nie rośnie na drzewach.
Skandal może i jest, ale zupełnie gdzie indziej. Otóż, kilogram konia w skupie trochę kosztuje, kogut jest tańszy, psa i kota można mieć za darmo więc je pomijamy. Ale i tak musiała kupić konia i koguta, opłacić rzeźników, fachowców od wypychania zwierząt i pewnie kogoś tam jeszcze, co podatnika kosztowało niemało pieniędzy. I to właśnie jest skandal. Jednym zabiera się pieniądze a daje drugim, na nikomu niepotrzebne wygłupy.
Sztuka Alternatywna tworzy sztukę za swoje pieniądze. Oto zdjęcia znalezionych zdechniętych, albo zabitych zwierząt. Uznaliśmy ową padlinę za dzieła sztuki. Jeszcze leżą, można przyjechać i oglądać. Konceptualnie ułożymy z nich piramidę. I też będzie skandal, będą pisać o nas w gazetach, dyskutować, czy podobnie jak w dysydenci w ZSRS, zostaniemy zamilczeni na śmierć?
Z sarny niewiele zostało, a to dlatego, że między natknięciem się na padlinę, a decyzją o uznaniu jej za dzieło sztuki, minęło sporo czas i drapieżniki się do niej dobrały. Ale mimo to trafia na spód piramidy. Kozyra dała na dół konia, my dajemy sarnę.





Na sarnie, konceptualnie oczywiście, umieszczamy psa. Swoją drogą szukaliśmy kiedyś informacji o jakimś urzędniku przebranym za artystę i dopiero po długich poszukiwaniach natrafiliśmy na wiadomość, że jest pracownikiem ASP. Wstydzą się, że żyją z naszych podatków czy co? Z czego żyje Katarzyna Kozyra też nie wiemy. Uczciwie pracuje handlując na targowiskach majtkami, jest zatrudniona przez ASP, czy dostaje grant za grantem, uczestniczy w projektach, wydarzeniach, festiwalach...



Na padlinie psa, umieszczamy padlinę kota. (Oczywiście konceptualnie, że się tak w wyrazimy w nowomowie obowiązującej w półświatku sztuki.) Czyli dokładnie tak, jak to zrobiła Katarzyna Kozyra w swojej piramidzie zwierząt.


 Na szczyt piramidy, naturalnie konceptualnie, umieszczamy ptaka, podobnie jak Katarzyna Kozyra. Z tym, ona dała na górę koguta, my - wróbla.
I wreszcie koniec pracy nad tym, co tu dużo mówić, dość obrzydliwym, dziełkiem. I ani jednego skandalu! Widać na skandal trzeba sobie zasłużyć niczym na wywiad w Trybunie Ludu.

Pierwszy dzień wiosny

Dziś, albo jutro, albo pojutrze pierwszy dzień wiosny. Z tej okazji „Śniadanie na trawie”. Rysunek czymś tam.

Rób wszystko tylko nie sztukę


Lepiej toczyć wojnę niż zajmować się sztuką. W sytuacji jaka jest w Polsce, a pewnie nie tylko w Polsce, malując nawet bardzo dobre obrazy, nic się nie osiągnie. Wszystkie drogi nie tylko kariery, ale i zwykłej działalności artystycznej, zablokowane są przez sitwy, kliki i mafie. Najpierw trzeba ich pokonać, a dopiero później można zająć się sztuką. Bo inaczej zabraknie miejsca w domu, a głód wygodni pod kościół między dziady proszalne.
Czołg Renault FT (Renault FT Modèle 1917) na obrazie nie jest przypadkowy. Walczył w wojnie polsko-bolszewickiej i w 1939 roku w wojnie polsko-niemieckiej.

 Olej, akryl, papier, 100x70.


 Lepiej jest zarabiać pieniądze, niż zajmować się sztuką. Gdy zarobi się dużo pieniędzy, to dopiero wówczas można pozwolić sobie na fanaberię zajmowania się sztuką. Inaczej grozi śmierć z głodu.


Olej, akryl, papier, 100x70.


 Lepiej kopulować, niż zajmować się sztuką. Przynajmniej spędzi się przyjemnie czas. Bo tworząc sztukę, można co najwyżej nawkurwiać się, zadłużyć i chodzić głodnym.


Olej, akryl, papier, 100x70.

 Vincent Van Gogh pisał, że lepiej jest wychowywać dzieci, niż tracić nerwy na malowanie obrazów. Dzisiaj, gdy wszystkie drogi nie tylko kariery, ale i normalnego funkcjonowania, zablokowane są przez sitwy, kliki i mafie, te słowa są nadal aktualne. Lepiej jest robić dzieci, niż zajmować się sztuką. Przynajmniej, jeśli je dobrze wychowamy, będziemy mieli jakąś pociechę na starość.

  Olej, akryl, papier, 100x70.


Akcja plakatowa. Wrocław, 28 02 2017 r.


Zdjęcie z akcji plakatowej, czy jak tam to się nazywa, przeprowadzonej we Wrocławiu 28 lutego 2017 roku.
Jak widać nad działaniami artystycznymi Sztuki Alternatywnej honorowy patronat objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej, za co, oczywiście, Panu Prezydentowi, dziękujemy.


 Po zrobieniu, jakby to Lenin powiedział, dwóch kroków w tył, może okazać się, że Pan Prezydent honorowym patronatem objął niekoniecznie nasze działania artystyczne. To może i lepiej.


To na zdjęciu, to dowód na to,że my, w przeciwieństwie do wielu urzędników przebranych za artystów, nie wstydzimy się Polski i polskości.


A tutaj postanowiliśmy ordynarnie zareklamować się.

Obraz usunięty

Obraz usunięty bez dyskusji :)

64 rocznica śmierci Stalina

Dzisiaj jest, jeśli dobrze liczymy, 64 rocznica śmierci Józefa Stalina.
Z tej okazji napisaliśmy wiersz. Mamy nadzieję, że jest godny Wielkiego Językoznawcy.

akryl, papier.

Biało-czerwona

Gdy patrzy się na dzieła utrzymywanych z naszych podatków urzędników przebranych za artystów, to można dojść do wniosku, że oni nienawidzą Polski i polskości.
My przeciwnie.


Akryl, papier, 70x50.


 Kiedyś Polacy walczyli z czerwoną zarazą z bronią w ręku. Teraz wypłacają czerwonej zarazie emerytury.

  Miniaturka, akryl na tekturze.

Magazyn Szum

Magazyn Szum, akryl na papierze.

Lepiej życie przepieprzyć niż przesrać


Co z tą Sztuką? namawia artystów, aby nie przesrali swojego życia.
Nasza odpowiedź: Z taką dziewczyną, jak ta poniżej, nie można przesrać życia, można je co najwyżej przepieprzyć. Dziewczęta namalowane na podstawie zdjęć z internetu, chyba.

 bez tytułu, akryl na papierze, 100x70.


bez tytułu, akryl na tekturze.


bez tytułu, akryl na tekturze.

Obrz usunięty


Obraz usunięty

"Bydło na pastwisku" dla Prezydenta RP

Kilkanaście miesięcy temu, media podały, że z Pałacu Prezydenckiego ktoś ukradł obrazy, m.in. "Bydło na pastwisku".
Namalowaliśmy naszą wersję "Bydła na pastwisku", dokleiliśmy coś w rodzaju krowy i wysłaliśmy Panu Prezydentowi.

Do obrazu wysłanego Panu Prezydentowi załączyliśmy list, który też jest dziełem sztuki, a przynajmniej my uznaliśmy go za dzieło sztuki.


Od Poczty Polskiej dostaliśmy potwierdzenie, że nasz obraz „Bydło na pastwisku” dotarł do Pana Prezydenta. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że w Kancelarii Prezydenta RP istnieje coś takiego jak Biuro Dialogu i Inicjatyw Obywatelskich, a to dlatego, że prawdopodobnie urzędnik z tego biura odebrał list i przybił pieczątkę.
A nie mogłoby być tak, że listonosz przyniesie do Pałacu Prezydenckiego list, odbierze sługa (dlaczego zaraz każdy z nich musi być urzędnikiem, dlaczego co drugi urzędnik musi być dyrektorem, ano pewnie dlatego, że nie chodzi o służenie Polsce, ale o napychanie kieszeni forsą), położy ów list Panu Prezydentowi na biurku, wieczorem Pan Prezydent odpisze na otrzymaną korespondencję, a następnego dnia służący nada odpowiedzi.
Kiedyś nawet chłop z Galicji mógł spotkać się z cesarzem Franciszkiem Józefem, przedstawić mu swoją prośbę, a cesarz miał możliwość spełnienia tej prośby (a nie tak jak teraz, nikt nic dobrego nie może zrobić, bo nie ma kompetencji, bo przepisy, bo nie wiedział, ale do brania pieniędzy to wszyscy pierwsi). Chłop z Galicji mógł dostać od cesarza nawet trochę pieniędzy, żeby do tej swojej Galicji nie wracał na butach, ale mógł odbyć pierwszą w życiu podróż koleją. Takie czasy! I komu to przeszkadzało?

Fuckt


 Zdaje się, że jakiś człowiek zmienił logo "The Sun". I z tego powodu Magazyn Szum zastanawia się, czy ktoś przeprojektuje logo "Faktu".
Bardzo proszę, przeprojektowaliśmy.
Olej, akryl, papier.