Citroen w którym Marina Abramowicz ze swoim gachem jeździła po Europie
Zachodniej, został pokazany w 2010 roku w tym jakimś MoMA, podczas gdy
performerka robiła, jak na performerkę przystało, performance, tym razem
zatytułowany Artysta obecny, czy jakoś tak. Ludzie przychodzili i
patrzyli na ten pojazd. Tak przynajmniej było w filmie, jaki pokazali
parę dni temu w telewizorze, zresztą nie po raz pierwszy.
My uznajemy samochód widoczny na zdjęciu za dzieło sztuki. Zobaczymy, czy
ktoś pofatyguje się, żeby rzucić okiem na samochód, który uznaliśmy za
dzieło sztuki. Pewnie nie. Bo wiadomo, że w takim MoMA to wszystko jest
wspaniałe i trzeba to podziwiać, kto nie podziwia, ten cham, głupek i na
sztuce się nie zna. A „nasz” samochód stoi na jakimś zadupiu, na
ternie, który jest czymś pośrednim między wysypiskiem gruzu a składem
złomu. To wiadomo, nikt tego oglądał nie będzie. Gdyby tak zaprezentować
ów samochód w Museum of Modern Art, to od razu wszyscy by się nim
zachwycali. Wychodzi na to, że nie ważne co, ważne gdzie. A w takim
razie pytanie, kto decyduje, co pokazują „świątynie sztuki” i robi z
gołodupców wybitnych artystów. I ile na tym zarabia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz