O lewactwie i sztuce
Nie od dziś wiadomo, że sztuka w Polsce, ta finansowana przez podatników, jest kontrolowana niemal całkowicie przez lewactwo. Nie chce mi się szukać lepszego słowa. W każdym bądź razie przez osobników albo głupich, albo łajdaków (czyli takich, którzy głupi nie są, ale świadomie propagują ideologię lewacką), którzy są, czy też czują się, członkami frontu ideologicznego, którego zadaniem jest tresowanie Bogu ducha winnych Polaków, żeby zachwycali się, już nie ZSRS, komunizmem, Leninem czy Gierkiem, jak za komuny, ale tymi durnotami, które są przeszczepiane nad Wisłę, tym razem z Zachodu, czyli feminizmem, gender, zboczeńcami, ekologizmem, miłowali Unię Europejską, a nienawidzili Polski, Kościoła, tradycji patriotycznej itd. I chodzi tutaj o osobników, którzy opanowali uczelnie, urzędy „zajmujące się” sztuką, instytucję, muzea, galerie, czasopisma, portale internetowe itd. itd. Trudno wskazać miejsce, gdzie ich nie ma.
Kadry decydują o wszystkim – mawiał towarzysz Lenin. I skoro takie kadry rządzą sztuką w Polsce, to nic dziwnego, że jest ona taka, jaka jest, czyli bardzo często tubą propagandową lewactwa. Dlatego mamy, albo ideologiczne durnoty, albo, w najlepszym razie, ma być kolorowo i o niczym. Oczywiście, są wyjątki, choćby The Krasnals czy Sztuka Alternatywna. Ale po pierwsze, te wyjątki tylko potwierdzają regułę, a po drugie, obie grupy zdaje się, że tworzą za swoje pieniądze.
Przede wszystkim należałoby skończyć z finansowaniem sztuki, kultury, jak zwał, tak zwał przez władzę, państwo, samorządy, spółki skarbu państwa, w sposób bezpośredni i pośredni np. przez stowarzyszenia, fundacje, czy firmy. Już słyszę te jęki, że tak nie można, że to oznacza upadek sztuki, że artyści nie będą mieli pieniędzy itd. A tak naprawdę chodzi o to, że straciłoby stołki wielu leni, którzy nigdy w życiu uczciwie nie pracowali. Sztuce nic złego by się nie stało. Taki Vincent van Gogh był finansowany z prywatnych pieniędzy, czyli swojego brata. Claude Monet i inni impresjoniści, mieli marszanda. Pablo Picasso potrafił sam się utrzymać. A tworzyli dzieła, które znaczą więcej dla sztuki światowej, niż wszystkie lewackie dziełka razem wzięte. Jeśli to nie przekonuje, to przypomnijmy sobie, że za komuny, gdy państwo zajmowało się produkcją, dystrybucją i handlem, to sporo produktów było na kartki, a w sklepach pusto. A teraz, gdy produkcją i handlem zajmuje się „inicjatywa prywatna”, to mimo różnych szykan urzędników i obkładania wszystkiego i wszystkich podatkami przez państwo, to półki uginają się od produktów.
Jednak i to nie wystarczy. Należałoby jeszcze zlikwidować jak najwięcej stoków dla tych różnych osobników zarządzających sztuką, od ministerstwa, poprzez wydziały kultury w województwach, miastach, po państwowe galerie itd. I to samo uczynić z instytucjami, które to niby mają zajmować się sztuką. Nie są potrzebne. A w tych, które zostałyby, czyli bardzo niewielu, należałoby wprowadzić kadencyjność. Jak? Normalnie. Ustalić jakiś minimum, które musi spełnić kandydat. Ale nie takie, które spowoduje, że może wygrać tylko jeden, ustalony wcześniej kandydat do koryta. I jeszcze to ważne, że wymogiem nie może być doświadczenie w branży, bo co to za doświadczenie, zajmować się propagandą lewacką? I spośród tych, którzy byliby chętni do objęcia stanowiska, raz na pół roku, czy raz na rok losowałoby się tego, który to stanowisko obejmie. Po pół roku, czy roku, osobnik traciłby stołek, ale mógłby ubiegać się o niego ponownie, w kolejnym losowaniu. Przy czym fałszowanie czy próby fałszowania losowania, byłyby zagrożone srogą karą, zupełnie jak wyłudzanie vatu.
Michał Pluta
https://www.goniec.net/2019/10/26/pluta-o-lewactwie-i-sztuce/?fbclid=IwAR2ciu0YftV7ogh90ZbFCJBFWPSBnaDPc7yMJAHnnz-SSRcU_OIhQayQNe0