W czasie II
wojny światowej Polacy malowali na murach, i nie tylko murach, żółwie. Chodziło
o to, żeby opierdalać się w fabrykach, bo produkcja tychże fabryk bezpośrednio
czy pośrednio wspierała III Rzeszę. W czasach stalinowskich Urząd
Bezpieczeństwa meldował o namalowanych czy narysowanych tu i ówdzie żółwiach.
Teraz takie działania uczenie
nazywa się oporem społecznym.
Od dobrych paru lat w tej naszej
biednej Polsce propagowane jest sranie na Polskę, szczanie na Kościół, rzyganie
na tzw. wartości tradycyjne, a jednocześnie zaciekle propagowane są różne
idiotyzmy, feminizm, gender, zboczenia, wpajana jest wiara w etatyzm
gospodarczy, urzędników, Unię Europejską itd. Wtłoczenie tych durnot Polakom do
łepetyn ma pewnie przekształcić ich w nowego człowieka, tym razem nie
sowieckiego, ale człowieka europejskiego, czyli pozbawioną rozumu istotę,
pozornie wolną, wytresowaną nie gorzej niż pies Pawłowa, która na przemian jest
albo klientem albo tanią siłą roboczą, czyli albo zapierdala albo żre.
Kiedyś zabrakło zaledwie kilku
lat, aby przeczekać Katarzynę II i może historia potoczyłby się inaczej, może
nie byłoby II i III rozbioru a Rzeczpospolita jako całkiem spore państwo
doczekałaby korzystniej koniunktury politycznej. Może tym razem uda się
przeczekać to szaleństwo zanim zostaną nad Wisłą wprowadzone nieodwracalne dla
społeczeństwa i państwa zmiany.
Nasza działalność jest właśnie
czymś w rodzaju oporu społecznego. Namawiamy, aby przeciwstawiać się „rewolucji
kulturowej”. A przynajmniej, do kurwy nędzy, w tym nie uczestniczyć.
Dlatego nie ma znaczenia jakość
naszych obrazów, czy to dobre malarstwo czy złe, sztuka czy nie sztuka, podoba się czy nie itd.
Istotne, że „treść” obrazów jest niezgodna z obowiązującymi w przestrzeni
publicznej durnotami.
Żółw, akryl, tektura, 46,5x51,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz